Nikt z nas nie pamięta, co było przed narodzinami.
Co będziemy pamiętać po śmierci? Tego jeszcze nie wiemy.
Jest taki dzień, są takie narodziny, po których wspomnienia pozostają na zawsze. Mimo, że co roku jest prawie identycznie. Uwijająca się Mama w kuchni, by wszystko było przygotowane na czas. Zapach choinki przystrojonej łańcuchami z kolorowego papieru i bibuł, zrobionymi na szkolnych zajęciach. Niezapomniany smak cukierków podjadanych ze świątecznego drzewka. Te same marzenia i wzruszenia. W tym dniu każdy pragnie sprawić swoim najbliższym chociaż trochę radości, bo to przecież najpiękniejszy prezent, jaki można sobie wymarzyć. Ale w takich chwilach równie mocno obawiamy się samotności. Gdzieś podświadomie zastanawiamy się, czy mamy kogoś życzliwego i serdecznego, kto pomógłby nam w biedzie, pocieszył w smutku i wysłuchał naszych żali.

W tych Bożonarodzeniowych rozważaniach nietrudno zauważyć, iż jest to przede wszystkim święto nadziei na lepszy i szczęśliwszy rok – „dopóki trwa życie, dopóty jest nadzieja”.

Jest w moim kraju zwyczaj, że w dzień wigilijny,
Przy wzejściu pierwszej gwiazdy wieczornej na niebie,
Ludzie gniazda wspólnego łamią chleb biblijny
Najtkliwsze przekazując uczucia w tym chlebie.
C.K. Norwid

Historia, którą chcę opisać, wydarzyła się naprawdę i zapewne mogłaby posłużyć za scenariusz do filmu. Chociaż poznałem ją prawie 30 lat temu, to pamiętam z tej opowieści prawie każdy szczegół. Mało tego, za każdym razem, gdy wracam do niej pamięcią, jednakowo mnie porusza, potwierdzając maksymę, że „miłość jest najważniejszym sensem istnienia”.

Bohaterem tej opowieści jest pani Maria. Wyszła za mąż w wieku 16 lat, za dużo starszego od siebie oficera Wojska Polskiego. Tak postanowili jej rodzice. Wtedy aranżowane małżeństwa były czymś normalnym. Wkrótce urodziła dwóch synów. Mąż pracował poza wojskiem, ale gdy wybuchła wojna został zmobilizowany i prawdopodobnie zginął zaraz na początku kampanii wrześniowej. Starszego syna straciła w Powstaniu Warszawskim. Ona, z młodszym synem, została wywieziona na roboty do Niemiec, do pracy w jakieś fabryce, w której pracowały również osoby innych narodowości. Tu historia ma swój początek. Polacy, którzy tam się znaleźli byli traktowani przez Niemców najgorzej. Dostawali najmniejsze racje żywieniowe i mieszkali w najgorszych warunkach. Niemcy nie martwili się także o tych, których dopadały choroby czy ulegali wypadkom. Na szczęście dla Marii, gdy ta poważnie zachorowała, dużo życzliwości okazał pewien Belg. To właśnie ten człowiek zdobywał leki i lepsze jedzenie, ratując ją przed pewną śmiercią. Od tej pory został ich aniołem stróżem i dzielił się wszystkim, co otrzymywał w paczkach od swojej żony i syna z Belgii. Niestety, wkrótce otrzymał również list, w którym żona poinformowała go, że poznała innego mężczyznę i chce zgody na rozwód.

Kiedy wojna się skończyła Maria postanowiła wracać do Polski. Do granicy dotarli we trójkę, bo ich przyjaciel z robót zobowiązał się, że pomoże im tam dotrzeć. Na miejscu, na powracających z obozów, stalagów czy robót, czekały ciężarówki. Gdy Maria z synem siedziała już na jednej z nich, wtedy ich znajomy zdecydował, iż jedzie z nimi. Uznał, że i tak nie ma po co wracać do swojego domu. Po wielu przygodach dotarli do Elbląga, gdzie zajęli się organizowaniem szpitala dla rannych żołnierzy, których przywożono tu jeszcze po zakończeniu działań wojennych. Zbierali od miejscowej ludności prześcieradła, łóżka i inne rzeczy, jakie tylko przydawały się do funkcjonowania szpitala. Po kilkunastu miesiącach, gdy szpital zakończył działalność, wyjechali do Gdańska. W Gdańsku Belg rozpoczął pracę w stoczni. Został stolarzem i zajmował się wykańczaniem kajut na statkach i jachtach. Z czasem jego talent zostaje dostrzeżony przez kierownictwo stoczni, za co otrzymuje liczne nagrody i odznaczenia. Po wielu latach rozłąki odwiedza go syn. Niespodziewanie okazuje się, że Maria jest bardzo poważnie chora. Lekarze zdiagnozowali guz i potrzebna była natychmiastowa operacja. Następnego dnia po zabiegu, jak tylko oprzytomniała po narkozie, coś tknęło ją, aby spojrzeć przez okno. Ku jej zaskoczeniu ujrzała swojego Belga z naręczem róż, który w towarzystwie księdza, zbliżał się do szpitalnego wejścia. Po kilku minutach weszli na salę. Dopiero, gdy klęknął przy jej łóżku i zapytał, czy zgodzi się zostać jego żoną, zrozumiała kim jest dla niej ten człowiek. To on uratował jej życie w czasie wojny i zawsze był przy niej. Zrozumiała również jak bardzo go kocha. Najlepszym potwierdzeniem szczęśliwego zakończenia tej historii jest fakt, iż Maria wkrótce opuściła szpital. Wszystko to wydarzyło się w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, tuż przed Świętami Bożego Narodzenia. Wtedy właśnie, kiedy rodzi się Miłość… .

„Boże Narodzenie to nie jest data w kalendarzu, to stan świadomości”.

Share