Z czasem przekonuję się, że teraźniejszość jest tylko wspominaniem przeszłości i rozmyślaniem o przyszłości. Nie wiem dlaczego tak się dzieje, ale im jestem starszy, to wspominam coraz więcej, a mniej interesuje mnie przyszłość. Najczęściej  myślę o ludziach, których poznałem w dziwnych okolicznościach. Możliwe, iż jestem staromodny, ale w drugim człowieku najbardziej cenię; szczerość, wrażliwość oraz mądrość życiową. Takich właśnie ludzi w swoim życiu spotkałem i nam nadzieję jeszcze spotykać, jeśli tylko dobry los tak sprawi.  Z pewnością te osoby miały duży wpływ na to, kim jestem i co dla mnie jest ważne. O jednej z nich, wypełniając  teraźniejszość wspomnieniami z przeszłości, pragnę opowiedzieć. Nie odważę się pisać życiorysu, a jedynie przekażę swoje wrażenia i emocje ze wspólnych rozmów.

Lecz mniejsza o to – nie chcę, nie chcę marzeń wcale,
Bo musi być cóś więcej dla człowieka w świecie
Nad te liche zabawki, których pragnie – dziecię…
O tak! musi być – jest cóś – bo cóż po zapale”
Cyprian Norwid

Był lipiec 2009 roku. Spędzałem wakacje z synem nad zalewem Chańcza koło Rakowa. Przed wyjazdem kupiłem wędkę, żeby bardziej urozmaicić pobyt nad wodą. Okazało się, że łowienie ryb z pomostu stało się główną atrakcją urlopu. Przy tym pomoście zrobiono kiedyś basen, a dla bezpieczeństwa kąpiących się, na głębokości 1,5 metra, została ułożona drewniana podłoga na specjalnej konstrukcji z kątowników. Po latach niektóre deski zgniły. Wystarczyło znaleźć wolną przestrzeń pomiędzy jeszcze ocalałymi deskami i tam zarzucić przynętę, by wyciągać naprawdę duże okazy okoni.

Któregoś dnia podszedł nobliwy pan i zapytał, czy może usiąść przy mnie na pomoście i popatrzeć, jak wędkuję. Oczywiście zgodziłem się bez wahania. Ubrany był zwyczajnie, powiedziałbym, że nawet skromnie. Zauważyłem, że ma bardzo ciekawe rysy twarzy. Na początku rozmawialiśmy niewiele. Gdy tylko ryby gdzieś zniknęły, to nawiązała się rozmowa – bardzo miła i szczera. I tak poznawałem niezwykle barwne opowieści z życia człowieka, który przez kolejne dni towarzyszył mi przy łowieniu ryb. Jego niesamowita wiedza, kultura, artystyczne umiejętności malarskie i aktorskie, o których pięknie mówił, budziły podziw. Skromność i szacunek, jaki okazywał mój rozmówca, dała mi wielką lekcję pokory.

Na początku opowiedział o swojej mamie, która była kaszubską pisarką. Jego dziadek służył w Armii Carskiej w stopniu pułkownika, stąd umiłowanie do literatury i poezji rosyjskiej oraz jej biegła znajomość. Później zdradził, iż ukończył Liceum Sztuk Plastycznych w Gdyni i że jest również absolwentem Wydziału Malarstwa – Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Gdańsku, której został pracownikiem, a później kolejno: prodziekanem, dziekanem i prorektorem Wydziału Malarstwa Rzeźby i Grafiki.

Drugą jego wielką pasją okazał się teatr. Wielka przygoda z teatrem zaczęła się, kiedy był na trzecim roku studiów. W 1954 roku, po ukończeniu PWST w Krakowie i otrzymaniu nakazów pracy w Teatrze Wybrzeże, do Gdańska przybyli  Zbigniew Cybulski i Bogumił Kobiela. Wtedy też powstał Teatr „Bim Bom” pod patronatem Cybulskiego z siedzibą w Klubie Studentów Wybrzeża „Żak”. Ten teatr tworzyli  studenci gdańskich i sopockich uczelni. Młode talenty wyszukiwał osobiście Cybulski, a pomagał mu w tym Bogumił Kobiela. Pewnego dnia pojawili się również w Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych, by szukać chętnych do grania w teatrze. Już wtedy Zbyszek Cybulski nosił swoje charakterystyczne, ciemne okulary. W ten sposób zaczęła się jego przygoda z teatrem i znajomość z najbardziej sławnymi aktorami powojennego pokolenia. W tej grupie znaleźli się również Wowo Bielicki, Jacek Fedorowicz i  przyszła żona Zbyszka Cybulskiego – Elżbieta Chwalibóg. Ślub cywilny Elżbiety Chwalibóg i Zbyszka Cybulskiego zorganizował profesor Juliusz Studnicki,  który był promotorem pracy dyplomowej mojego rozmówcy i towarzysza wędkarskich zmagań. Przyjęcie weselne odbyło się w miejscowości  Chmielno na Kaszubach, która była ulubionym miejscem profesora Studnickiego.

Po licznych sukcesach w  Teatrze Wybrzeże, Cybulski i Kobiela, wyjeżdżają do Warszawy. Niestety później obaj giną w tragicznych wypadkach. Najpierw Zbigniew Cybulski wpada pod koła pociągu na dworcu PKP we Wrocławiu i umiera 8 stycznia 1967 roku w szpitalu, wskutek ciężkich obrażeń ciała. Dwa lata później tj. 2 lipca 1969 roku umiera Bogumił Kobiela w wyniku obrażeń po wypadku samochodowym pod Koronowem. Te dwie tragedie bardzo dotknęły i poruszyły mojego znajomego z pomostu. Przed wypadkiem Bogumiła Kobieli, do którego przyjaciele zwracali się „Bobek”, przygotował plakat do przedstawienia z jego udziałem. Nagle dowiaduje się od reżysera spektaklu, że „Bobek” nie żyje i musi na każdym plakacie zamalować jego nazwisko i wpisać kogoś innego. Płakał, jak dziecko, gdy to robił, a gdy o tym opowiadał również był bardzo wzruszony.

Z Teatru „Bim Bom” trafia do teatrzyku studenckiego „Co To”, założonego przez Romualda Frejera – rzeźbiarza i ceramika. Przedstawienia grane przez zespół szybko znalazły uznanie u widzów i krytyków. Chociaż pod koniec lat pięćdziesiątych było bardzo trudno wyjechać za granicę, to 1957 roku Teatr „Co To” brał udział w festiwalach, w całej Europie – min. w  Moskwie, Paryżu, Sztokholmie, Kopenhadze, Strasburgu, Parmie, Palermo i Wiedniu. W czasie podróży na festiwal teatrów studenckich do Moskwy poznaje w pociągu Agnieszkę Osiecką i Wojciecha Siemiona. Ta znajomość szybko przerodziła się w przyjaźń. Do tego stopnia, iż Agnieszka Osiecka pisze, o nim i dla niego, słowa  piosenki „Szpetni czterdziestoletni”. Podobne, bardzo przyjacielskie relacje, ma z Wojciechem Siemionem, u którego często gości w dworku w Petrykozach.  Kolejnego przyjaciela traci w tragicznych okolicznościach, Wojciech Siemion umiera w kwietniu 2010 roku – po wypadku samochodowym. Trzy lata później jego dworek – muzeum w Petrykozach niszczy pożar.

Udział w studenckiej grupie teatralnej wiele go nauczył, pozwolił poznać świat bohemy artystycznej oraz najpiękniejsze miasta Europy. Niemniej malarstwo zawsze pozostaje najważniejsze. Jego obrazy wystawiane są na licznych europejskich wernisażach. Oprócz tego, że sam odnosi sukcesy jako malarz, to jest również znakomitym nauczycielem akademickim. Zostaje hospitantem Królewskiej Akademii Sztuki w Kopenhadze. Biegle posługując się językiem niemieckim prowadzi wykłady w Instytucie Sztuk Pięknych w Bochum – Nadrenia Północna Westfalia w Niemczech. Za swoją bogatą twórczość i pracę dydaktyczną otrzymuje liczne nagrody i wyróżnienia. Jego obrazy znajdują się w muzeach w Gdańsku, Szczecinie, Lęborku, Lesku czy Wieliczce. Są również chętnie nabywane przez prywatnych kolekcjonerów. To najlepszy dowód, iż jego malarstwo daje odbiorcom  wszystko to, co jest w nim samym bardzo interesujące i szczególne.

Nie mam wątpliwości, że latem 2009 roku, poznałem wyjątkowego człowieka o wielkiej wrażliwości, niezwykle miłego i otwartego, pełnego ciepła i dobrego humoru. Świadomie założyłem, iż jego imię i nazwisko podam na końcu moich wspomnień, co niniejszym czynię. Otóż bohaterem mojego opowiadania  jest profesor Włodzimierz Łajming, malarz i rysownik, aktor i miłośnik Kaszub oraz pasjonat łowienia okoni w kaszubskich rzekach.

Za te rozmowy i wszystkie serdeczności bardzo Panu Profesorowi dziękuję. To dla mnie wielki zaszczyt.

Share