Wielki francuski filozof Blaise Pascal poświęcił wiele czasu na rozważanie problemu, który od zawsze zaprząta nasze umysły. Śmierć i jej nieuchronność, jako coś metafizycznego, niezrozumiałego. Przekaz Pascala jest bardzo jasny nawet dla ludzi, którzy nie wierzą w Boga. Pogląd ten zmusza do zastanowienia się, jaką drogę w życiu wybrać? Bez względu na wybory, jakich dokonujemy, to z pewnością warto być dobrym człowiekiem. Wierząc, jak twierdził Pascal, nic nie ryzykujemy – jedynie krótkie, doczesne życie.

Człowiek został stworzony do dwóch rzeczy, do miłości i do śmierci – przy czym to pierwsze nie jest dane wszystkim. To jedyna niesprawiedliwość, jaka nas w życiu może spotkać.

Dlatego Jan Paweł II uważał, iż „człowiek szuka miłości, bo w głębi serca wie, że tylko miłość może uczynić go szczęśliwym”. Wielu najważniejszych myślicieli twierdziło też, iż brak miłości, a w konsekwencji duchowa samotność, jest początkiem śmierci.

Nawet, jeśli nie jesteśmy świadomi nieuchronności ludzkiego istnienia, wynikającej choćby z młodzieńczej naiwności, gdyż sądzimy, że ten problem nas nie dotyczy, to przecież ze śmiercią spotykamy się ciągle. Bardziej porusza śmierć bliskiej lub znanej osoby niż tragedia setek tysięcy ofiar konfliktów czy zamachów. Mnie, kiedy byłem jeszcze dzieckiem, o strasznych latach wojny, o wielu zabitych i rannych, opowiadał mój tata. W tym czasie, niedaleko domu mojej babci, Rosjanie zorganizowali szpital polowy. Do tej pory jest tam ślad po ogromnej ziemiance, długiej na kilkadziesiąt merów i szerokiej na kilkanaście. W tych okolicach przebiegała linia frontu, więc do tego szpitala przywożono dziesiątki rannych żołnierzy. Martwych, zawiniętych jedynie w prześcieradła, grzebano w płytkich dołach na pobliskich polach. Do grobów wrzucano również całą masę kończyn z amputacji. Doły kopała miejscowa ludność. Przeważnie byli to młodzi chłopcy, których Rosjanie wyciągali z domów.

Mojego 15-letniego tatę i wujka Felka też zmuszono do tych prac. Ogrom śmierci był tak wielki, że aż niezrozumiały. Po wojnie dokonano ekshumacji zwłok, ale zrobiono to tak niestarannie, że co rusz podczas prac polowych odkopywano ludzkie kości. Z opowieści taty wiem, że w tym czasie, szczególnie w letnie noce, znad ziemi ulatywały małe ogniki, które w jego wyobrażeniu były duszami żołnierzy unoszącymi się do nieba. Później dowiedziałem się, że prawdopodobnie był to fosfor z kości, który w wyniku ich rozkładu wydostawał się z piaszczystej ziemi i świecił. Ta wiedza zupełnie nie zmieniła tego mistycyzmu wędrówki ogników – dusz do nieba. Te pojedyncze fragmenty ludzkich szkieletów zostały złożone w jednej mogile przy polnej dróżce. Później na tym miejscu ktoś posadził bez. Co roku, we Wszystkich Świętych, po powrocie z cmentarza biegliśmy tam, aby zapalić znicze. Tak sobie życzył mój tata. Z moją nauczycielką geografii ze szkoły podstawowej chodziliśmy przed 1 Listopada do lasu, aby sprzątać groby partyzantów – żołnierzy AK. Pamiętam jedynie, że znajdowały się one na wysokości wsi Duraczów. Nie wiem, czy dziś ktokolwiek się nimi zajmuje?

Czy rozmyślanie o śmierci jest czymś złym lub nie warto marnować życia na coś, co z definicji jest smutne? Uważam, że nie powinniśmy się w tym, w żaden sposób ograniczać, chociaż każdy będzie miał inne o niej wyobrażenie. Inną tajemnicę śmierci zabierze ze sobą żołnierz pochowany w prześcieradle, inną ktoś, kto umiera z głodu, a jeszcze inną ktoś, kto śmierci nie spodziewał się wcale. Świadomość biskości śmierci z pewnością przekłada się na jakość i sens naszego życia i pozwala wybrać właściwy system wartości. Bardzo często zdarza się, że dopiero w obliczu śmierci dociera do nas, że ten system był fałszywy.

… albowiem przychodzisz na świat bez niczego, toteż i bez niczego z niego odchodzisz ….”

Pamięci mojego Taty