Kim jest Wincenty Kućma dowiedziałem się od mojej mamy, kiedy byłem małym chłopcem, uczniem szkoły podstawowej. Byłem jednak zbyt niedojrzały, aby zrozumieć jego niezwykłą twórczość i docenić wielki talent. Ale już wówczas z wielką przyjemnością i podziwem słuchałem opowieści o pięknych rysunkach koni i kwiatów autorstwa artysty, jakie zdobiły korytarz i sale lekcyjne drewnianej szkoły we wsi Zbelutka, w której również uczyła się zaraz po wojnie, moja mama.

Jak ciężkie to były czasy, pewnie dziś niewielu jest sobie w stanie wyobrazić…? Do jedynej szkoły w okolicy było kilka kilometrów i tę drogę moja mama pokonywała pieszo w zrobionych przez dziadka drewniakach. Zimą ich spody oblepiały się grubą warstwą śniegu, co niesamowicie utrudniało codzienną wędrówkę. Nie było również żadnych rajstop, tylko wydziergane nogawki, które były podwiązywane sznurkiem lub gumką, żeby się nie zsuwały z nóg. Rarytasem był wtedy chleb, upieczony w piecu chlebowym, podpłomyki czy kasza uprażona w żeliwnym garnku. Przy odrobinie szczęścia można się było wymienić z kimś na pajdę takiego smakołyka, oferując w zamian marchewkę lub rzepę.

Nie inaczej swoje dzieciństwo przeżył młody Kućma. Tym bardziej należy podziwiać determinację przyszłego, wielkiego artysty, by talent dany mu od Boga nie został zmarnowany. Dziś wiem, że Wincenty Kućma ten wielki dar w pełni wykorzystał, dając świadectwo, iż jest nie tylko twórcą uduchowionym, ale przede wszystkim człowiekiem bardzo wrażliwym i niezwykle skromnym. Z całą pewnością początek jego drogi artystycznej nie był łatwy, ale wiedza o tych początkach pozwoli zrozumieć, dlaczego dla Wincentego Kućmy wiara jest największą inspiracją..

„Młodość… jest rzeźbiarką co wykuwa żywot cały…”

Urodził się 25 maja 1935 roku w Zbilutce – obecnie Zbelutka. Jest to mała miejscowość, która należy do gminy Łagów w województwie świętokrzyskim. Dzieciństwo to koszmar i gehenna lat okupacji. Tu, w okolicach Rakowa, Bogorii i Staszowa, w czasie wojny przebiegała linia frontu. Wszyscy żyli w ciągłym strachu, gdy dokoła spadały pociski i paliły się zabudowania.

Jego starszy brat Jan był żołnierzem Armii Krajowej, toteż w rodzinnym domu odbywały się bardzo często spotkania konspiracyjne, na które schodzili się uzbrojeni mężczyźni. Ojciec spędził sześć lat w niewoli rosyjskiej, do której trafił na początku I Wojny Światowej i zmarł w 1948 roku. Mama, gospodyni i podpora domu, przeżywszy 102 lata, zmarła w 2000 roku. Osobiście zapamiętałem ją jako bardzo pobożną osobę. To właśnie rodzice nauczyli go wrażliwości, szacunku dla innych, patriotyzmu i nade wszystko miłości do Boga.

Trudno zatem się dziwić, że przeżycia z dzieciństwa bardzo mocno wpłynęły na twórczość Wincentego Kućmy. Pierwsze jego prace były kopiami obrazów, które przedstawiały świętych. To jednak mu nie wystarczało. Talent, połączony z wielką wyobraźnią i ciekawością świata, spowodował, że bardzo wcześnie zaczął rzeźbić, a właściwe, to lepić różnego rodzaju ptaszki i zwierzęta z gliny, którą przynosił z pobliskiego stawu. Ciekawiła go i inspirowała muzyka ludowa i sakralna, której chętnie słuchał podczas religijnych uroczystości, wesel i ludowych zabaw, do tego stopnia, że sam zrobił skrzypce. Ta ludowa religijność, muzyka i życie zwykłych ludzi znalazły potem odzwierciedlenie w jego twórczości.

Doskonale to rozumiem, bo gdy sam byłem dzieckiem, to do mojego taty przychodzili różni fantastyczni ludzie, którzy opowiadali o swoich wojennych losach i o życiu. Szczególnie zapamiętałem pana Danka i jego niezwykłe opowieści o Bitwie pod Monte Cassino, w której brał udział – tam został ranny, a następnie przewieziony do Anglii. Po zakończeniu wojny wrócił jednak do swojej rodzinnej miejscowości, gdyż był z nią związany i tu żyli jego najbliżsi. Do tej pory pamiętam również straszne opowieści z niemieckiego obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, w którym więziony był mój wujek.

W tych wszystkich, nieraz bardzo przykrych wspomnieniach, można było znaleźć wielką wartość – dla tych ludzi najważniejszy był człowiek, a miłość i wiara pozwalała przetrwać nawet najgorsze chwile. Dzięki tym zwykłym, aczkolwiek niezwykłym ludziom przez to, co przeżyli, zrozumiałem, że miłość i upór przezwyciężają wszystko. Nie ukrywam, że ci piękni ludzie i te niezwykłe opowieści są dla mnie dziś bezcenne.

„Nic na świecie nie zastąpi wytrwałości. Nie zastąpi jej talent – nie ma nic powszechniejszego niż ludzie utalentowani, którzy nie odnoszą sukcesów. Nie uczyni niczego sam geniusz – nie nagradzany geniusz, to już prawie przysłowie. Nie uczyni niczego też samo wykształcenie – świat jest pełen ludzi wykształconych, o których zapomniano. Tylko wytrwałość i determinacja są wszechmocne”.

Naukę rozpoczął w 1945 roku w Szkole Powszechnej w Zbelutce. Prowadził ją wraz z żoną, Marian Godzina. Ten przedwojenny pedagog, człowiek niezwykle życzliwy i wielkiego serca, nauczył, przyszłego artystę-rzeźbiarza przede wszystkim wrażliwości. Mimo trudnych warunków nauki (w jednej sali odbywały się zajęcia dla różnych roczników i z różnych przedmiotów), to jego pierwsi nauczyciele szybko zauważyli, że wśród tej powojennej zbieraniny jest ktoś obdarzony wyjątkowym talentem. Niestety budynek szkoły został zniszczony przez pożar, i tym samym pierwsze rysunki i akwarele młodego Kućmy. Malarz do ostatniej, siódmej klasy szkoły powszechnej chodził do Szumska.

Był 1951 rok, kiedy podjął najważniejszą w swoim życiu decyzję. Ze swoim kolegą Jurkiem Banasikiem wybrał się na piechotę do Kielc, by zdawać egzaminy do Liceum Technik Plastycznych, które mieściło się przy ulicy Buczka i Czarnowskiej. Po dotarciu na miejsce, przespali noc na schodach szkoły, a następnego dnia po egzaminach, wrócili znów pieszo do domu. Cała wyprawa wymagała wielkiego wysiłku, bo ze Zbelutki do Kielc jest prawie 50 kilometrów. W ten sposób Wincenty Kućma został uczniem I klasy liceum – o czym tak bardzo marzył. Na młodym chłopaku, który dotąd wychowywał się w małej wiosce, Kielce zrobiły ogromne wrażenie. Mieszkał w internacie, w którym panowała wręcz wojskowa dyscyplina, a wszelkie wyjścia z niego były możliwe tylko na podstawie specjalnych przepustek. W szkole najpewniej czuł się na zajęciach plastycznych, a jego rzeźby: „Psa”, „Kota”, „Praczki”, „Dziewczyny z dzbanem”, znalazły uznanie u profesora Stanisława Stawowego. Chociaż nienajlepiej radził sobie z języka polskiego, to po latach, z wielkim sentymentem wspomina nauczycielkę tego przedmiotu profesor Helenę Massalską, osobę bardzo wymagającą i o wysokiej kulturze i wiedzy. Pani profesor Massalska pokazała młodemu Kućmie wzajemne relacje między różnymi twórczymi dziedzinami sztuki tj.: plastyką, literaturą, muzyką, filmem i teatrem.

Tak naprawdę pierwszy, poważny kontakt ze sztuką Wincenty Kućma miał w kościele św. Doroty w Zbelutce, jego i również mojej parafii. To tu w wakacje, po pierwszej klasie liceum, został pomocnikiem malarza sakralnego Józefa Szaławskiego. Do prac renowacyjnych w tym kościele namówił go kolega, Feliks Pióro, który był bardzo dobrym stolarzem. Tak się złożyło, iż z panem Pióro dobrze znał się mój tata, który również korzystał z jego usług, gdy budował nasz dom pod koniec lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku.

Do rangi symbolu urosła, wtedy w oczach początkującego artysty, przestrzelona przez Rosjan rzeźba Chrystusa – krzyż różańca namalowanego na płaskim stropie nawy kościoła. Ten przestrzelony krucyfiks głęboko utkwił w świadomości Wincentego Kućmy, gdyż był pewnego rodzaju alegorią okaleczonej przez wojnę Polski. Ta wymowna symbolika, okrutne przeżycia, ludzkie tragedie z lat wojny, budowały jego wrażliwość i zapewne zadecydowały o kierunku artystycznym.

W czasie drugich wakacji pracował przy renowacji polichromii w kościele w Łagowie, gdzie już samodzielnie namalował na łuku tęczowym Matkę Bożą i św. Jana.

Po maturze, postanowił zdawać na Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie. Mimo zdanych egzaminów nie został przyjęty. Rozgoryczony wyjechał do Katowic, by uczyć się w Studium Nauczycielskim, ale po trzech miesiącach rezygnował i wrócił do Krakowa. Niestety, nie miał gdzie mieszkać – spał na dworcu, w kościołach, gdzie tylko nadarzyła się okazja. Dobry los jednak sprawił, że jego artystyczne zdolności zostały zauważone przez panią profesor Wandę Ślędzińską, a profesor Jacek Puget pomógł mu zostać wolnym słuchaczem. Pani profesor Wanda Ślędzińska objęła pracownię po Xawerym Dunikowskim, wybitnym rzeźbiarzu i nauczycielu akademickim, którego Wincenty Kućma bardzo pragnął poznać. Niestety nigdy do tego nie doszło. Spełniło się za to jego wielkie marzenie, by ukończyć Akademię Sztuk Pięknych i w 1962 roku, pod kierunkiem pani profesor Ślędzińkiej obronił pracę dyplomową z wyróżnieniem.

Z okresu studiów najbardziej zapamiętał podróż do Wiednia. W tych jakże smutnych, komunistycznych latach było bardzo ciężko wjechać za granicę. Dla młodego chłopaka, wychowanego w biedzie, w jednej izbie drewnianego domku, było to wydarzenie niezwykłe. Znalazł się w miejscu, które było kolebką kultury europejskiej, gdzie swoją siedzibę miały najzamożniejsze rody Habsburgów. W Wiedniu podziwiał piękną architekturę, bogactwo i przepych dotąd niewyobrażalny oraz dzieła największych mistrzów; Rubensa, Bruegela i Rembranta. Ten jakże inny świat bardzo go wtedy poruszył.

„… wszystkie ciała razem wzięte i wszystkie duchy razem wzięte, i wszystkie ich utwory nie są warte najmniejszego poruszenia miłości …”

W całym tym trudzie spełniania marzeń Wincety Kućma zawsze pamiętał o swojej mamie, którą darzył ogromną miłością i dopóki żyła, znajdywał czas, aby tę miłość jej okazywać. Tak też było w 100 rocznicę jej urodzin, gdy prowadził ją pod rękę przez środek kościoła w Zbelutce, podczas mszy w tej intencji. Chyba nie ma bardziej godnego sposobu, aby miłość tę wyrazić.

Największe wsparcie w tworzeniu Wincenty Kućma otrzymuje od swojej ukochanej żony, Krystyny. Poznali się na studiach, gdy była studentką drugiego roku Wydziału Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych. Wspólnie wykonywali prace konserwatorskie w wielu kościołach. Ona pierwsza dokonuje oceny jego dzieł, a jej zdanie jest zawsze najważniejsze. Przeżyli już wspólnie ponad 50 lat. Mają dwóch synów: Artura i Krzysztofa.

Gdy postanowiłem napisać krótką notatkę biograficzną o panu profesorze Wincentym Kućmie, to jakoś bez trudu wyobraziłem sobie jego dzieciństwo. Nie wiem, dlaczego nagle sięgnąłem pamięcią do zdarzeń z moich lat dzieciństwa i młodości? Myślę, że było trochę podobne. Też chodziłem 3 kilometry polnymi ścieżkami, do tego samego kościoła w Zbelutce, w którym byłem ochrzczony, przyjąłem I Komunię Świętą i Sakrament Bierzmowania. Z tamtych lat najbardziej zapamiętałem odpusty w święto Piotra i Pawła, na które czekało się z utęsknieniem, by kupić pistolet na kapiszony przy kolorowym straganie, zajadać się, bez opamiętania i na wyścigi z rówieśnikami, lodami z baniek po mleku otoczonymi bryłami lodu w trocinach, w ogromnych drewnianych skrzynkach. Lody do wafelków nakładano zwykłą łyżką, a ich smak nie mógł się równać z niczym innym. Była też najlepsza na świecie oranżada w zamykanych butelkach, przywożona na tę okazję z Rakowa. W tych radosnych, dziecięcych wspomnieniach z odpustów, pojawił się ktoś, kto wyróżniał się z tłumu ludzi wychodzących z nabożeństwa – zupełnie inny, dystyngowany i szlachetny. Dziś wiem, że to był profesor Wincenty Kućma.

Pewnego razu zdarzyło się tak, że przyjechał z żoną, na zaproszenie mojej mamy, do mojego rodzinnego domu, aby zobaczyć moje obrazy. Chociaż otrzymałem wspaniałą propozycję pracy w jego pracowni w Krakowie, żeby tam przygotować się do egzaminów na Akademię Sztuk Pięknych, to z tej oferty nie skorzystałem. Z jednej strony byłem bowiem świadomy swoich możliwości, ale z drugiej bardzo wystraszony tym wielkim wyzwaniem. Nie ukrywam, że ogromnie stremowałem się tą wizytą. Zauważyłem jednak, iż jeden z moich obrazów bardzo zaintrygował pana profesora Kućmę. W liceum przeczytałem książkę „Życie po życiu” i pomysł do tego obrazu wziął się właśnie z opowiadań ludzi, którzy przeżyli śmierć kliniczną. Dziś wiem, że to moje amatorskie malowanie, było bardzo smutne, zupełnie nieprzystające do mojego charakteru. Bez względu na to, dumny jestem, że mogłem poznać tak wyjątkowego człowieka – artystę.

Byłoby nadużyciem, gdybym zaczął wyliczać jego osiągnięcia, bo nie jestem w stanie ich zapamiętać, ale wszyscy z nas pewnie słyszeli o Powstaniu Warszawskim i obronie Poczty w Gdańsku. Pragnąłbym, żeby w pamięci każdego, kto zechce przeczytać tę notatkę, utkwiło, iż autorem pomników tych bohaterskich zrywów jest człowiek, który urodził się i wychował w maleńkiej miejscowości na Kielecczyźnie. Te wielkie dzieła, poprzez przekaz artystyczny, oddają niezwykły heroizm ludzi, którzy ginęli za ojczyznę. Poruszają w swojej prawie teatralnej wymowie do tego stopnia, że wielu pragnęłoby stać się takimi bohaterami.

Wincenty Kućma ma bardzo bogaty dorobek artystyczny, za co był wielokrotnie nagradzany i wyróżniany. Sądzę, iż najważniejszym wyróżnieniem jest Eqvitem Commendatore Ordinis Sancti Gregorii Magni – order Grzegorza Wielkiego, najwyższe odznaczenie papieskie za szczególne zasługi dla kultury chrześcijańskiej, które Profesor otrzymał z rąk Jana Pawła II w 2000 roku. To wyróżnienie jest bardzo szczególne, gdyż przyznano je dotychczas jedynie kilku osobom. Podobne wyróżnienie, Per Artem ad Deum – Przez Sztukę do Boga, otrzymali w 2012 roku, podczas Targów Sztuki Sakralnej i Dewocjonaliów w Kielcach: Ennio Morricone, włoski kompozytor muzyki filmowej i Stefan Stuligrosz, dyrygent i założyciel chóru Poznańskie Słowiki. Nagrody, w imieniu Papieża Benedykta XVI, wręczył Prezydent Papieskiej Rady do Spraw Kultury – Kardynał Gianfranco Ravasi: wtedy, podczas uroczystego koncertu, został wykonany utwór „Tra cielo e terra” – „Między niebem a ziemią”, dedykowany Papieżowi Janowi Pawłowi II.

Po tym koncercie Ennio Morricone powiedział piękne słowa o muzyce, iż „jest to dzieło stworzone przez Boga, a kompozytor musi dźwięki ze świata boskiego przenieść w świat ludzi”. Jestem przekonany, iż ta myśl również zawiera całą prawdę i przesłanie twórczości profesora Wincentego Kućmy, a wątpiących, upewnia, iż wszystko pochodzi jednak od Boga.

Share