Brytyjskie Wyspy Dziewicze to jeden z najbardziej urokliwych zakątków świata. Krystalicznie czyste, o przeróżnych odcieniach zieleni i błękitu, wody Morza Karaibskiego, uwodzą żeglarzy i podróżników z całego świata. Wyspy: Gorda, Tortola, Jost Van Dyke, Anegada, The Outter Islands oferują, niespotykane nigdzie indziej plaże z licznymi restauracjami, w których serwuje się egzotyczne potrawy, dziesiątki gatunków rumu i oczywiście niezwykle radosną muzykę. Tu naprawdę może zabraknąć wyobraźni, aby z wszystkich tych rajskich atrakcji skorzystać. Toteż jest rzeczą fantastyczną, gdy te cudowne zatoczki można zobaczyć, żeglując katamaranem. Ten rodzaj podróżowania daje ogromne poczucie wolności, ale i mnóstwo adrenaliny. Gdy do tego dodamy niesamowitą wodę, wiatr, zapach morza, delfiny i latające ryby, które wyskakują sprzed jachtu, to trzeba się uszczypnąć, by się przekonać, że nie jest to sen.

Nie ukrywam, że Brytyjskie Wyspy Dziewicze zobaczyłem dzięki mojemu przyjacielowi z Krakowa. Niestety, ale Antoni nie żyje już od roku.  Obecnie, wrażenia z tego rejsu, mają zupełnie inny wymiar. Jest on z całą pewnością bardziej emocjonalny.

Tu funkcjonuje się w zupełnie innym rytmie, tu nikomu się nigdzie nie spieszy, a szczególnie po weekendzie, gdy wszyscy budzą się dopiero w godzinach popołudniowych. Trudno się jednak dziwić, aby w tych warunkach nie czuć się wiecznie zmęczonym, gdy od rana do wieczora panuje niesamowity upał. Najlepiej, zaraz po śniadaniu, wypłynąć w morze. Trzeba jednak być bardzo ostrożnym, bo morska bryza daje tylko złudne poczucie chłodu, a skutki nawet krótkiego przebywania w słońcu mogą być bardzo nieprzyjemne.

Na wodach Morza Karaibskiego na pewno zobaczymy najpiękniejsze jachty żaglowe i motorowe świata – te najbardziej nowoczesne, ale i bardzo stare, pięknie odrestaurowane, które budzą podziw i są marzeniem każdego żeglarza. Przy odrobinie szczęścia spotkamy również ogromne wieloryby i całe stada delfinów. Niewiarygodne jest to, że kolor wody jest w każdym miejscu inny. Może właśnie z tego powodu Krzysztof Kolumb nazwał Karaiby rajem.

Na wyspie Andegarda znajduje się płytkie jezioro, które jest miejscem lęgowym dla setek flamingów – postanowiliśmy zobaczyć, jak wygląda. Gdy dopływaliśmy do wyspy, to zaskoczyła nas barwa wody, której kolor był jaskrawo pistacjowy. Czerwone boje naprowadzające na tle tej wody, w połączeniu z niesamowitym błękitem nieba, mogłyby  stanowić idealny temat dla impresjonistów. Drogą, którą szliśmy w kierunku jeziora, przejeżdżał sporadycznie jakiś terenowy samochód, a wokół, poza kilkoma krowami, które łaziły między krzewami, nie było żywej duszy. Był niesamowity upał, więc powietrze nad powierzchnią jeziora dosłownie falowało – identycznie, jak na filmach przyrodniczych. Zauważyliśmy kilkadziesiąt flamingów, ale niestety po drugiej stronie. I nawet przez lornetkę wyglądały, jak różowe plamki. Podobnie zresztą prezentowały się nasze nogi i ręce po tym ponad godzinnym marszu w tej spiekocie. Na szczęście w drodze powrotnej udało nam się zatrzymać  tubylca, który podrzucił nas do miejsca, gdzie był zacumowany nasz jacht.

Zupełnie inny klimat jest na wyspie Gorda. W mojej ocenie to miejsce można śmiało zaliczyć do cudów świata. Brzeg wyspy usłany jest potężnymi głazami, których rozmiary dorównują naszym blokom. Między tymi głazami wytyczone są podziemne szlaki turystyczne z kładkami i linami zabezpieczającymi. Oprócz głównego szlaku są tam dziesiątki mniejszych: przejść, jaskiń zwanych „Jaskiniami diabła” oraz małych, krystalicznie czystych jeziorek i oczek wodnych , do których woda z morza dostaje się przez szczeliny między wielkimi blokami skalnymi. Z jednego oczka do drugiego można dostać się przez wąskie przejścia – prześwity, przez które docierają promienie słoneczne z zewnątrz. Wewnątrz zaś panuje przyjemny chłód, a ciepła, idealnie czysta woda sprawia, że można w niej siedzieć godzinami. Bez wątpienia to miejsce można nazwać rajem. Z całą pewnością jest ono potwierdzeniem tego, iż natura potrafi zaskakiwać swoim pięknem i doskonałością. Zachwyt, ale świadomość, że tak naprawdę jest się nikim w porównaniu z potęgą natury oraz tajemnicą jej powstania. „Nie wiem, kto mnie wydał na świat, czym jest świat, czym jestem ja sam, żyję w okropnej niewiedzy wszystkich rzeczy” – te słowa Pascala najlepiej oddają odczucia po zobaczeniu tego fantastycznego miejsca.

Potrawy serwowane w restauracjach, które odwiedziliśmy są bardzo różnorodne. Można tu zjeść przede wszystkim wiele dań rybnych. Żywe kraby, homary i inne stworzenia morskie „czekają” na zamówienie w metalowych klatkach, przymocowanych do pomostu. Niestety tego rodzaju dania to spory wydatek, więc ich nie próbowaliśmy. Do tych restauracji podpływa się małymi łodziami motorowymi. Niektóre lokale są zbudowane dosłownie na wodzie. Tak naprawdę, pierwsi klienci, pojawiają się dopiero po zmroku i są to przeważnie załogi jachtów. Moi koledzy, którzy są bardziej zaprawieni w rejsach, kultywują pewną tradycję, która polega na tym, iż w każdej restauracji zamawiają tylko steki. Są wielkimi miłośnikami tego dania. Do tego stopnia, że prowadzą rankingi, w którym miejscu były one najlepiej przyrządzone. Trzeba również przyznać, że na Karaibach można kupić prawie wszystkie egzotyczne owoce, których smak jest zupełnie inny od tych sprzedawanych w naszych marketach. Najczęściej jednak zatrzymywaliśmy się w miejscach, gdzie było zupełne pustkowie i wtedy korzystaliśmy z zapasów, które mieliśmy na jachcie.

Oprócz walorów przyrodniczych i nowych kulinarnych smaków  można tu również poznać niesamowitych ludzi. Otóż pewnego wieczoru do naszego jachtu przypłynęła czwórka Polaków, na stałe mieszkają oni w Kanadzie. To od nich dowiedzieliśmy się o corocznym „Zlocie Jachtów Polonijnych”. Zresztą ich jacht „Phalarope” wygrał jeden z takich zlotów, a dzięki uprzejmości jego Kapitana Josepha Kaczmarka, mogliśmy go dokładnie obejrzeć. O tym, jak wytrawnych żeglarzy poznaliśmy, niech świadczy fakt, iż udzielają się oni w Polsko-Kanadyjskim Jacht Klubie „Biały Żagiel”, gdzie kultywują najlepsze tradycje i przede wszystkim pamięć o wielkich żeglarzach tj. Władek Wagner. Miłe jest to, że ci ludzie kochają nadal Polskę i chętnie o niej rozmawiają.

Według mnie najlepszym podsumowaniem rejsu po Brytyjskich Wyspach Dziewiczych będzie porównanie zdjęć z albumu, którego autorem jest Steve Simonsen i widoków z okien małego samolotu na trasie Tortola – Saint Martin. Gdy zakupiłem ten album w sklepie z pamiątkami i zacząłem przeglądać zdjęcia, to miałem wrażenie, że są mocno podretuszowane, zwłaszcza te wykonane z lotu ptaka. Okazało się jednak, że rzeczywistość jest o wiele lepsza, a fantastycznie kolorowe laguny, wysepki i otaczająca je różnobarwna woda, dają niezwykle piękny efekt. Chociaż warunki lotu są dalekie od komfortowych, bo tym małym samolotem okropnie rzuca, gdy tylko wleci w nawet najmniejszą chmurkę, ale spaść do raju, to przecież nic strasznego. Szkoda tylko, że zaraz przy starcie kapitan zastrzegł, że nie wolno fotografować.

Któregoś dnia popłynęliśmy na jedną z wysp, aby tam zostawić worki ze śmieciami z jachtu i zrobić zakupy w markecie. Przypadkowo weszliśmy do sklepu sportowego i zaczęliśmy oglądać rzeczy na stoiskach. Wtedy wyszła do nas z zaplecza dziewczyna, przedstawiła się i zaczęła opowiadać, że pochodzi z Krakowa, mieszka tu już osiem lat, jest instruktorem nurkowania, a w wolnych chwilach sprzedaje sprzęt sportowy w tym sklepie. Później wypytała nas, z której części Polski pochodzimy, a następnie poopowiadała nam, jak zabezpieczają sklep w czasie huraganów. Całe spotkanie trwało kilkanaście minut. Miesiąc po powrocie do Polski, pracowałem wtedy w urzędzie pocztowym, zostałem poproszony o pomoc do jednego ze stanowisk. Młoda dziewczyna, mieszkająca w Kielcach przy ulicy Hożej, przyszła nadać list polecony na Wyspy Dziewicze, a koleżanka nie wiedziała, jaką należy pobrać opłatę. Gdy zerknąłem na przesyłkę, która leżała na wadze, to od razu skojarzyłem jej adresata z Anią ze sklepu sportowego i oznajmiłem, że znam osobę, dla której przeznaczona jest ta przesyłka. Dziewczyna, która ją nadawała, popatrzyła na mnie z politowaniem i powiedziała, że to jest niemożliwe. Wtedy opowiedziałem jej, w jakich okolicznościach się poznaliśmy, że pochodzi z Krakowa itd. Po chwili milczenia wypowiedziała tylko, że to jest niesamowita historia i na domiar dotyczy ona jej najlepszej koleżanki. Później rozmawialiśmy kilkanaście minut o tym, iż świat jest jednak mały. Ta dziewczyna była tam rok wcześniej. Opowiadała o tym, jak bardzo bała się lecieć tym małym samolotem z lotniska międzynarodowego w Saint Martin na Tortolę.

Podziękowania. Ten rejs na pewno nie odbyłby się bez Marka Jasińskiego właściciela www.akcjaserca.pl i Tomka Rutkowkiego z www.najachtach.pl. Wielkie słowa uznania za umiejętności żeglarskie i talent organizacyjny.

Share