Na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, ukazała się seria felietonów: „Historie z PRL-u”. Bohaterem jednego z nich był Dyrektor kieleckiej poczty. Osobiście nie czytałem tej historii, ale znam ją od mojego wielkiego przyjaciela – Naczelnika Obwodowego Urzędu Poczty w Miechowie. Ten właśnie Dyrektor bardzo często przychodził w nocy na rozdzielnię i ekspedycję, żeby zwyczajnie pytać się pracowników, jak im się pracuje? Chodził również po peronach, by przyglądać się, jak przebiega wymiana poczty, gdy podjeżdżały ambulanse, które były wtedy w składach pociągów. Do każdego mówił „dziecko”, ale nikt z tego powodu się nie obrażał, a wręcz przeciwnie, wszyscy traktowali to jako komplement.
Pewnego razu, dużo po północy, wszedł na poczekalnię dworca PKP i zobaczył młodą dziewczynę, która siedziała na ławce. Podszedł do niej i zapytał, co tu robi sama o tej porze? Dziewczyna, bez specjalnego skrępowania, chociaż cała sytuacja mogła się wydawać dziwna, zaczęła opowiadać, że wychowała się w Domu Dziecka, że właśnie zdała maturę i nie może już tam mieszkać, a teraz jedzie do ciotki, do Starachowic, ale uciekł jej ostatni autobus i przyszła tu, żeby przeczekać noc. A tak naprawdę to szuka jakiejś pracy i jakiegoś kąta dla siebie. Wtedy usłyszała propozycję, że może pracować obok na poczcie, i gdyby się zdecydowała, to jutro rano ma zgłosić się do kadrowej. Przez noc przemyślała złożoną ofertę, chociaż nie dowierzała, że to może być prawda. Ogromnie się zdziwiła, gdy weszła z kadrową do gabinetu Dyrektora, a tu siedzi człowiek, z którym rozmawiała kilka godzin wcześniej w dworcowej poczekalni. Jeszcze tego samego dnia otrzymała klucze do mieszkania zakładowego, a z pokoi gościnnych wersalkę i pościel. Tak oto zaczęła się jej kariera zawodowa i nowe życie. Trafiła do działu księgowości. Ponieważ była ambitna i pracowita, to bez problemów ukończyła Akademię Ekonomiczną w Krakowie. Gdy opowiadała swoją historię, do tego felietonu, była Podsekretarzem Stanu w ówczesnym Ministerstwie Łączności, szczęśliwą żoną i matką dwójki dzieci. Pragnęła w ten sposób, wyrazić ogromną wdzięczność człowiekowi, który jej tak bardzo w życiu pomógł. Dodam, że ten człowiek wielkiego serca, dzięki Bogu, cieszy się do dziś zdrowiem i niezwykłą estymą ludzi, którzy mieli przyjemność go poznać i z nim pracować.
Tę historię, być może w szczegółach niezbyt dokładaną, bo przecież znaną tylko z ustnego przekazu, postanowiłem opisać z dwóch powodów. Po pierwsze, dziś zapewne by się to nie wydarzyło. Po drugie, nasze życie, w dużej mierze, zależy od innych. Jeśli zrządzeniem losu trafimy na właściwe osoby, to z satysfakcją odkrywamy, że jest ono takie, jak tego pragnęliśmy.
Share
Najnowsze komentarze