Czasami, dziwnym zrządzeniem losu, przytrafia się coś tak wyjątkowego, że zupełnie odmienia to dotychczasowe życie. Niesamowita przygoda, przeżyta w innym świecie z wyjątkowymi ludźmi, może zapoczątkować nowy etap w życiu każdego, komu takie coś się niespodziewanie zdarzy. Tim Cahill, pisarz podróżniczy – napisał, że „jakość podróży mierzy się w liczbie poznanych przyjaciół, a nie przejechanych kilometrach”. Uważam, że ta myśl oddaje istotę i największą wartość każdej podróży. Z zupełnie „obcymi” ludźmi, których poznałem dopiero na Okęciu, zobaczyłem najpiękniejsze miejsce na kuli ziemskiej. Tym cudownym miejscem jest jedno z największych mórz, położone na Oceanie Atlantyckim, Morze Karaibskie. Cała jego powierzchnia z tysiącami dużych i małych wysepek nazywana jest potocznie Karaibami. Dodatkową zaletą tego miejsca jest to, iż znajduje się ono w strefie tropikalnej, w której wysokie temperatury i intensywne opady, stwarzają doskonałe warunki dla flory i fauny, ale i tysięcy żeglarzy, poszukujących wrażeń na wodach tego morza. Mnogość gatunków roślin i zwierząt tu żyjących, w tych cieplarnianych warunkach, jest wręcz niewyobrażalna. Niewyobrażalna jest również liczba jachtów, łodzi, statków pasażerskich i zupełnie futurystycznych, wielkich jachtów motorowych. Gdy dookoła nie widać żadnej, nawet najmniejszej wysepki, to z całą pewnością dostrzeżemy gdzieś rozpostarte żagle jachtu. Niewiarygodny jest także kolor wody – nieskazitelny błękit paryski. Z tego błękitu, sprzed płynącego jachtu, wyskakują dziesiątki latających ryb, jak spłoszone ptaki. To wszystko jest niesamowite i nieporównywalne z niczym innym.

„Podróżowanie jest brutalne. Zmusza cię do ufania obcym i porzucenia wszelkiego,
co znane i komfortowe. Jesteś cały czas wybity z równowagi.
Nic nie należy do ciebie poza najważniejszym – powietrzem, snem, marzeniami, morzem i niebem”
Cesare Pavese

Karaiby, podróż w nieznane z nieznajomymi. Wszystko zaczęło się od przypadkowego spotkania w czasie weekendowego pobytu, w jednym z hoteli. Do tej pory nie wiem, dlaczego zostałem zaproszony na tę wyprawę? Nawet nie będę próbował ukrywać, że miałem wiele obaw, czy powinienem tam się wybierać? Owszem, byłem dwa razy na Mazurach, ale to przecież zupełnie inne miejsce niż Morze Karaibskie. Moje obawy jednak szybko zostały rozwiane. W Paryżu musieliśmy spędzić jedną noc w hotelu przy porcie lotniczym Paryż-Orly, a wcześniej dojechać z lotniska Paryż-Charles de Gaulle, więc już przy kolacji, zorientowałem się, że nowo poznani ludzie są całkiem sympatyczni. Później, z każdym dniem, było coraz lepiej. Szybko przekonałem się, iż mam do czynienia z profesjonalistami i osobami obytymi w świecie. Dla mnie zaś wszystko było jakieś nowe, zupełnie nieznane. Nawet pierwszy raz leciałem przez Atlantyk Boeingiem 747 znanym bardziej jako Jumbo Jet. Gdy ten wielki „garbus” podchodził do lądowania w stolicy Martyniki – Fort de France, to trochę się przeraziłem, czy jest to odpowiednie miejsce, bo już poniżej pułapu chmur, lotnisko wydawało się takie małe w porównaniu do rozmiarów tego kolosa. Za to wszystko inne, tam w dole, wyglądało słonecznie i kolorowo. Drzewa były bardziej zielone, niebo intensywnie niebieskie, a woda wokół wyspy zupełnie inna od naszej bałtyckiej. Zaraz przy wyjściu z klimatyzowanej hali przylotów, poczułem ogromny skwar. Na szczęście szybko wsiedliśmy do minibusu, którym dojechaliśmy do mariny, co zapewne uratowało mnie przed ugotowaniem, gdyż byłem w zimowych butach i dżinsach. W marinie od razu mała niespodzianka, na początku pomostu, natknąłem się na dwie dziewczyny z Opola, pracujące w firmie czarterującej jachty. Nie dziwię się, że ani w głowie im powrót do Polski. Wzdłuż bardzo długiego pirsu, kołysały się dziesiątki, niesamowicie pięknych jachtów, a pod nimi była krystalicznie czysta woda, w której aż roiło się od kolorowych rybek. Gdy doszedłem do katamaranu, którym już wkrótce mieliśmy wyruszyć w morze, to szczerze mówiąc, oniemiałem z podziwu. Lagoon500 to prawdziwy olbrzym w porównaniu z jachtami, jakimi wcześniej pływałem po mazurskich jeziorach. Wielka messa – wyposażona w kuchenkę, dwie lodówki, dwie zamrażarki, mnóstwo sprzętu, a nawet kostkarkę do lodu. Olbrzymia kajuta z wielkim łożem i łazienką tylko dla mnie. Każda kajuta, przy podłodze na wysokości lustra wody, ma wbudowane okno ze szkła hartowanego, przez które można obserwować wszystko to, co dzieje się między pływakami katamaranu. Z przodu tego jachtu jest siatka, a na dziobach pływaków zamontowane są pojedyncze, metalowe krzesła. To dobry punkt, by zaznać trochę więcej emocji, zwłaszcza przy większej fali. Mnie najbardziej spodobały się latające ryby, które wyskakiwały dosłownie spod jachtu i leciały daleko do przodu, by zniknąć z powrotem w ciemnobłękitnej wodzie. Zadaszona rufa, z wygodnymi sofami, dawała schronienie przed słońcem i była doskonałym miejscem do odpoczynku i biesiadowania. Dodatkowo jacht wyposażony były w sprzęt grający z kilkunastoma głośnikami, więc żeglowanie umilaliśmy sobie słuchaniem muzyki.

Wyruszyliśmy następnego dnia, ale najpierw zrobiliśmy solidne zakupy w pobliskim supermarkecie. Na pierwszy obiad zaserwowałem rosół z makaronem i kurczaka w potrawce, czym szczególnie mile zaskoczyłem kapitana, bo nigdy przedtem na rejsach takich dań nie jadał, a żegluje już kilkanaście lat. Zaraz, po wypłynięciu z mariny, mijaliśmy wyspę, a właściwie była to wielka góra, u podnóża której zakotwiczyło wiele jachtów. Jak na początek, to widok po prostu oszałamiający.

Być na Karaibach i nie zobaczyć miejsca, gdzie były kręcone sceny do filmu „Piraci z Karaibów”, to tak, jak być w Rzymie i nie zobaczyć Papieża. Dominika jest wyspą pochodzenia wulkanicznego, porośnięta lasami równikowymi, o bardzo dużej wilgotności powietrza. Latem szleją tu cyklony tropikalne i sztormy, czego dowodem są liczne wraki potężnych statków powbijane na kilkanaście metrów w betonowe nabrzeże przy ujściu rzeki prowadzącej do Parku Narodowego Morne Trois Pitons, który jest wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Ponieważ w tym miejscu nie wolno używać silników motorowych, więc do małej przystani w głębi lasu tropikalnego, dopłynęliśmy łodzią wiosłową. Po drodze mijaliśmy różne budowle, które zostały zbudowane na potrzeby filmu. Gdy rzeka się bardziej zwężała, to miałem wrażenie, że płyniemy zielonym tunelem, a wszystko wokół wydało się dosłownie ruszać od różnych stworów. Nic dziwnego, że wyobraźnia pracowała, i z tego właśnie powodu, nikt nawet nie odważył się zanurzyć ręki w ciemniej wodzie tej rzeki. Naszą przystanią okazał się być bar w środku lasu tropikalnego. Dokoła niego rosły egzotyczne kwiaty, przy których latały jaskrawo kolorowe kolibry – prawie na wyciągnięcie ręki. Przy jednym ze stolików siedział dziwnie wyglądający człowiek, i na poczekaniu, składał z różnych paciorków bransoletki i wisiorki. Czuć było również klimat lasu tropikalnego – przede wszystkim ogromną duchotę. Zresztą, gdy dopływaliśmy do tej wyspy, to już z daleka, widać było góry z gęstym lasem, otoczone mgłą. Te chmury wisiały dosłownie nad samymi wierzchołkami drzew, co sprawiało wrażenie, iż przed momentem „uniosły się” z gęstej dżungli. W czasie tej kilkugodzinnej przejażdżki, zobaczyłem po raz pierwszy, wiele gatunków roślin, kwiatów, zwierząt i ptaków, które żyją w lesie tropikalnym. Ciekawe jest również ukształtowanie wyspy z jej licznymi rzekami, wodospadami, a nawet gorącymi źródłami. Ponadto na wyspie znajdują się czynne wulkany. Z całą pewnością jest to bardzo interesujące miejsce, szczególnie dla osób, które są ciekawe świata egzotycznej przyrody – tu jej bogactwo jest bardzo obfite.

Gwadelupa podobnie, jak Martynika, skąd wypłynęliśmy, należą do departamentów zamorskich Francji. Położona jest na kilku dużych i kilkudziesięciu małych wyspach. Niektóre z nich są zupełnie niezamieszkałe, a na innych widać tylko pojedyncze hacjendy lub stare forty obronne, które można również zobaczyć na innych karaibskich wyspach. W miejscowościach położonych blisko brzegu, robiliśmy czasami zakupy – głównie wodę, pieczywo, ale i niezwykłe owoce – jak prawie wszędzie, najlepsze były te sprzedawane przez babcie na ulicznych starganych. Zapewne na szczególną uwagę zasługuje fakt, iż żyją tu ludzie niezwykle sympatyczni, otwarci i potrafiący się cieszyć życiem. I jest jeszcze jedna rzecz, którą można szybko zauważyć. Otóż na Gwadelupie mieszkają również bardzo ładne dziewczyny – czarnoskóre piękności. Zapewne tak musi być, bo tu wszystko jest niezwykle ładne. Te małe wysepki z aksamitnym piaskiem, laguny z krystalicznie czystą wodą zmuszą każdego, by zatrzymał się, chociaż na moment. Później okazuje się, że przy takiej bezludnej, malej wysepce można spędzić więcej czasu niż się zaplanowało, ale to przecież cały urok Karaibów. Jakież było nasze zaskoczenie, gdy właśnie na takiej, z pozoru bezludnej wysepce, w małej kępie drzew, natknęliśmy się na dwie panie, które zrobiły sobie prowizoryczne mieszkanko. Dwa hamaki zawieszone między drzewami, a nad nimi rozciągnięta jakaś plandeka, a obok miejsce na ognisko, prowiant i wodę w plastikowych kanistrach. Okazuje się, że bezludne wyspy nie są wcale takie bezludne. W takim mini raju nie musimy się obawiać, że zmarzniemy w nocy albo zaatakuje nas wielki zwierz. Pamiętam sentencję wypisaną na ścianie w mojej klasie biologicznej, która może po części wyjaśni  potrzebę przebywania w takich spartańskich warunkach: „my, którzy wywodzimy się z natury, zbliżamy się do jej poznania”. Być może to nie tylko potrzeba kontaktu z dziewiczą przyrodą, ale również potrzeba wyciszenia się i wyłączenia od życia w wielkich aglomeracjach. Jednak bez względu na motywy pobyt w takich miejscach sprawia, że stajemy się innymi, bardziej wrażliwymi ludźmi.

„Każda podróż ma swoje zalety.
Kiedy odwiedzasz lepiej rozwinięte kraje, możesz dowiedzieć się, jak poprawić swój własny.
A kiedy los zaprowadzi cię do tych biedniejszych, nauczysz się go doceniać”
Samuel Johnson

Jeśli ktoś chciałby się zupełnie pognębić tym, iż nie ma sprawiedliwości na świecie, to lepiej niech tu nie zagląda. Antigua to wyspa, która należy do państwa Antigua i Barbuda. Już z odległości kilku kilometrów widać niezwykłe jachty, zacumowane w porcie. Są ogromnych rozmiarów, zbudowane z wielkim przepychem i kunsztem. Idealnie wyczyszczone, w pełnej gotowości załóg, czekają aż ich właściciele zjawią się tu, by wyruszyć w rejs. Te motorowe przypominają wyglądem statki kosmiczne – naszpikowane najnowocześniejszymi zdobyczami elektroniki do nawigacji, łączności i odbioru telewizji satelitarnej. Wewnątrz pełen luksus, który ma zaspokoić najdziwniejsze fanaberie, a więc: baseny, gabinety odnowy, restauracje czy małe sale kinowe. Jeszcze ładniej prezentują się nocą. Nawet sposób oświetlenia jest specjalnie zaprojektowany, by wyeksponować ich piękno. Na szczęście za oglądanie tego wszystkiego nikt nie pobiera opłat, więc można siedzieć godzinami i podziwiać te pływające cuda. Takie miejsca przyciągają najbardziej zamożnych ludzi z całego świata. Na tej wyspie ma swoją posiadłość amerykańska prezenterka telewizyjna i miliarderka – Oprah Winfrey. Jak wszędzie, gdzie pojawiają się licznie podróżnicy i żeglarze, pełno jest sklepików z pamiątkami i marketów, w których można uzupełnić zapasy. Jedno trzeba jednak przyznać,  że restauracje w marinie oferują znakomitą kuchnię. To właśnie na Antigua zjedliśmy najlepsze steki na świecie, ale wyśmienita była również ryba z warzywami. Wystarczy jednak wyjść z mariny, by się przekonać, iż żyją tu zwykli ludzie i nie widać też żadnego przepychu ani bogactwa. Uprawa ananasów, bananów, trzciny cukrowej to główne zajęcia mieszkańców wysp karaibskich.

Pobyt na wyspie Antigua będę miło wspominał jeszcze z jednego powodu, a mianowicie obok naszego katamaranu, zacumował jacht, którym żeglowało małżeństwo ze Szwajcarii. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, iż  on miał 78, a ona 76 lat. Po przejściu na emeryturę, postanowili sprzedać cały dorobek życia i kupić jacht. I tak od 10 lat pływają latem po Morzu Śródziemnym, a gdy tylko zbliża się zima, wracają przez Atlantyk na Karaiby. Niezwykli ludzie, których połączyła pasja żeglowania, ale również godna uznania odwaga, której potrzeba, by zmagać się z potęgą oceanu. Od razu widać, że tych starszych ludzi łączy także wielka miłość i radość życia. Właśnie takie spotkania, z takimi ludźmi, są dla mnie wartością największą. Do tego stopnia, że teraz, gdy opisuje to wszystko, myślami jestem z nimi. Zastanawiam się, gdzie teraz są? Jak się czują? Oprócz podziwu dla tych ludzi, rodzi się we mnie marzenie, by podobnie płynąć z kimś przez życie.

Karaiby to wyjątkowe miejsce, wręcz magiczne. Nie wiem, jakim cudem mogłem tu być, ale od tej wyprawy wszystko u mnie zmieniło się na lepsze, poznałem wielu ciekawych i mądrych ludzi, z którymi przeżyłem niezapomniane chwile. Teraz są oni moimi przyjaciółmi. Zobaczyłem dziesiątki uroczych, porośniętych palmami plaż, małych zatoczek oraz setki wspaniałych jachtów, których załogi radośnie pozdrawiają wszystkich naokoło. Mogłem poobserwować, jaka obowiązuje żeglarzy etykieta. Z podziwem oglądałem jednolicie ubrane załogi wielkich jachtów, jak uwijają się na ich pokładach, by zacumować na noc czy rano wyruszyć w nieznane. To wielka zaleta, gdy podróżowanie jest wolnym wyborem. Wierzę, że takich wypraw będzie jeszcze więcej, bo Karaiby to dla mnie miłość od pierwszego wejrzenia. Nie od dziś jednak wiadomo, iż najtrudniej jest pisać czy też opowiadać o miłości, bez względu, jaka by ona nie była.

Zakończę słowami Marka Twaina:

„Za dwadzieścia lat bar­dziej będziesz żałował tego, cze­go nie zro­biłeś, niż te­go, co zro­biłeś. Więc od­wiąż li­ny, opuść bez­pie­czną przystań. Złap w żag­le po­myślne wiat­ry.
Podróżuj, śnij, od­kry­waj.”

Dziękuję wszystkim, którzy byli tam ze mną.

Zobacz galerię zdjęć >>

Share