Czy jest coś cenniejszego niż sama wartość istnienia? Z pewnością są takie rzeczy, dla których mężczyzna powinien być gotowy oddać życie: Bóg, Honor i Ojczyzna. Mówi się, że prawdziwa śmierć spotyka tylko odważnych. Jednak, czy nie jest odważny ten, kto potrafi przeżyć, ponieważ kocha drugiego człowieka, Boga i swój kraj, nie tracąc przy tym honoru? To potrafią nieliczni, którzy wiedzą, że tylko miłość do spraw ważnych, uwolni ich od strachu.

Nie ma drugiego takiego narodu, który w czasie II Wojny Światowej, dał innym nacjom tyle dowodów odwagi, wielkoduszności oraz poświęcenia niż Polacy. Dziś takich historii, zazwyczaj okrutnych losów, niewielu jest w stanie sobie nawet wyobrazić…? Ogromna niesprawiedliwość, jaka ich najczęściej za to poświęcenie spotykała, powinna wyzwalać w nas obowiązek pamiętania o tej niezwykłej ofierze, o ich cierpieniach oraz bólu.

Kiedy byłem małym chłopcem, to do mojego taty przychodził wspaniały człowiek, który opowiadał o swoich wojennych losach. Starszy strzelec Piotr Danek był żołnierzem kampanii wrześniowej, więźniem sowieckich łagrów oraz żołnierzem Armii gen. Władysława Andersa. Został ranny pod Monte Cassino i koniec wojny zastał go, kiedy leżał w szpitalu w Anglii. Był 8-krotnie odznaczony za męstwo. Mimo tych zasług zmarł w biedzie i zapomnieniu, bez żadnych zaszczytów ze strony władzy. Niedawno poznałem podobną historię, która mnie bardzo poruszyła, gdyż te wspomnienia są „oddechem” duszy szlachetnego i odważnego człowieka. Opowiedział mi ją prof. Michał Kosztołowicz, matematyk, filozof i mój Przyjaciel. To historia jego brata.

Wychowywał się w majątku ziemskim na terenie dzisiejszej Ukrainy. Jego ojciec był oficerem w Armii gen. Józefa Hallera podczas wojny polsko-bolszewickiej w 1920 roku. Po zakończeniu kariery wojskowej w miejscowości, w której miał posiadłość, wybudował za własne pieniądze szkołę i został nauczycielem. Uczył w niej polskie dzieci historii i przede wszystkim patriotyzmu. 10 lutego 1940 roku do ich domu przyszli Sowieci i kazali się wszystkim pakować. Mama nawet nie zdążyła nakarmić dzieci, ponieważ żołnierze jej nie pozwolili. Przewożono ich w bydlęcym wagonie, w którym dziura w podłodze służyła jako toaleta, a prycze z desek przeznaczone były do spania. Panował głód, choroby i wszawica. Bywało, że nie jedli po kilka dni z rzędu. Była też niewolnicza praca i terror. Tu „każdy mógł cię zastrzelić jak psa, bez podania powodu oraz poniesienia jakiejkolwiek odpowiedzialności”.
Franciszek Kosztołowicz miał wówczas 17 lat.

18 marca 1942 roku gen. Władysław Anders spotkał się ze Stalinem, prosić go, żeby zezwolił na ewakuację części polskiego wojska do Iranu. Stalin zgodził się na wyjazd tych żołnierzy, dla których zabrakło żywności. Po ogłoszeniu amnestii dla Polaków, którzy zostali zesłani do sowieckich łagrów i więzień po wrześniowej inwazji, swoją szansę na opuszczenie nieludzkiej ziemi, znalazły tysiące uwięzionych żołnierzy i cywilów. Z wynędzniałych sybiraków i łagierników gen. Władysław Anders stworzył sprawną armię, która liczyła ponad 44 tysiące żołnierzy. Z tej „okazji” skorzystał również 19-letni Franciszek Kosztołowicz. To była niezwykle trudna decyzja, ponieważ na Syberii zostawił mamę, tatę, dwie siostry i dwóch braci, bez żadnej gwarancji, że kiedykolwiek jeszcze ich zobaczy.
Po przybyciu do Iranu Franciszek Kosztołowicz dostał się pod komendę brytyjską i służył na Bliskim Wschodzie do kwietnia 1943 roku. 26 czerwca 1943 roku został przerzucony do Wielkiej Brytanii, gdzie trafił do Pierwszej Polskiej Brygady Spadochronowej, którą tworzył gen. Stanisław Sosabowski.

Gen. Stanisław Sosabowski zorganizował pierwszą w historii wojska polskiego elitarną jednostkę powietrznodesantową. Był jej dowódcą podczas największej operacji alianckiej II Wojny Światowej, która nosiła kryptonim „Market-Garden”. 21 września 1944 roku żołnierze Brygady gen. Sosabowskiego zostali zrzuceni pod Arnhem. Franciszek Kosztołowicz, podobnie jak pozostali żołnierze Brygady, przeszli wielomiesięczne szkolenie przed tą akcją. Ich zmagania, poświęcenie oraz odwaga zaliczane są do największych ataków desantowych w historii wojen. Głównym celem operacji „Market-Garden” było zdobycie holenderskich mostów, które prowadziły do Zagłębia Ruhry. Bitwa pod Arnhem znana jest dziś dzięki ekranizacji książki Corneliusa Ryan’a „O jeden most za daleko”.

Wskutek nieprawidłowego rozpoznania przez wywiad brytyjski desant zakończył się niepowodzeniem. Z tego powodu, ta wielka chwała, ma lekki posmak goryczy. Jak relacjonował Franciszek Kosztołowicz; „Na żołnierzy wyskakujących ze spadochronami z samolotów posypał się grad pocisków. Ostrzał niemiecki był tak potężny, że w świetle wybuchów pocisków przeciwlotniczych, pocisków smugowych oraz rakietnic można było znaleźć igłę”. Miał ogromne szczęście, a może czuwała nad nim opatrzność, bo wylądował na ziemi bez najmniejszego zadraśnięcia. Spadł tuż przy moście. Zanim odpiął spadochron, zauważył w świetle błysków, jak biegnie do niego niemiecki żołnierz z wycelowaną bronią. Bez chwili namysłu wyjął pistolet i go zastrzelił. Później przez wiele lat miał wyrzuty sumienia, że to zrobił.

Tu, pod miejscowościami Arnhem-Driel i Ravenstein, przeżył kilkanaście dni bardzo zaciętych walk z nieprzyjacielem. Po wojnie ciągle rozmyślał, jakim cudem wyszedł cało z tego piekła? W każdym razie niepowodzenie akcji nie umniejsza w żaden sposób męstwa oraz oddania żołnierzy Pierwszej Polskiej Brygady Spadochronowej, którą dowodził gen. Stanisław Sosabowski. Sam Franciszek Kosztołowicz został wielokrotnie uhonorowany za wkład w wyzwolenie holenderskich miast. Otrzymał m.in. brytyjskie odznaczenia wojskowe: France and Germany Star za udział w II Wojnie Światowej, zaliczane do medali kampanii brytyjskich, Defence Medal oraz War Medal 1939/45. Holenderska Królowa Beatrix odznaczyła go The Order of William, najwyższym orderem wojskowym w Holandii. Dodatkowo rząd przyznał mu tytuł „Honorowego Obywatela Holandii”, z prawem wyboru miejsca do zamieszkania na terenie całego kraju. Franciszek Kosztołowicz był również znakomitym skoczkiem spadochronowym – za co otrzymał dwa odznaczenia: Parachute Badge oraz Field Parachute Badge.

Po zdemobilizowaniu w lipcu 1948 roku postanowił wrócić do Polski, niestety władze komunistyczne nie zezwoliły mu na wjazd do kraju. Po tej odmowie założył rodzinę i na stałe zamieszkał w miejscowości Trowbridge w zachodniej części hrabstwa Wiltshire w Anglii. Z pewnością brak zgody na powrót do ojczyzny zaoszczędził mu szykan oraz przykrości lub nawet ocalił przed najgorszym. Tacy ludzie jak Franciszek Kosztołowicz byli szczególnym „zagrożeniem”, dlatego totalitarny system likwidował ich z całą bezwzględnością. „Pobyt w Auschwitz był niewinną igraszką w porównaniu z tym, co robili z ludźmi funkcjonariusze UB i NKWD” – pisał rotmistrz Witold Pilecki. Taki okrutny los spotkał m.in. asów polskiego lotnictwa, którzy byli pilotami Dywizjonów 304 i 305 oraz żołnierzami Armii Krajowej. Najdzielniejsi pośród dzielnych oraz najlepsi wśród najlepszych: płk Bernard Adamecki, płk Augustyn Menczak, płk Józef Jungraw, ppłk Władysław Minakowski, ppłk Szczepan Ścibor i ppłk Stanisław Michowski. Ich marzenia o wolnej Polsce zakończyły się 7 sierpnia 1952 roku. Po sfingowanym procesie zostali rozstrzelani w więzieniu mokotowskim. Te wszystkie akty barbarzyństwa wobec wielkich Polaków powinny szczególnie mocno zakorzenić się w naszej świadomości, aby wszyscy wiedzieli, dlaczego zostali zamordowani i kim byli kaci. Tylko świadome społeczeństwo jest zdolne przeciwstawić się złu, niesprawiedliwości oraz fałszowaniu historii, w której bez żadnych konsekwencji, obarcza się nasz naród cudzymi zbrodniami i niegodziwościami. W tym miejscu warto zastanowić się nad obecną kondycją państwa polskiego, biorąc pod uwagę fakt, że Franciszek Kosztołowicz został tylko raz oficjalnie zaproszony do Polski na obchody Święta Niepodległości. Było to w 1992 roku. Na szczęście pamiętają i doceniają inni. W rocznicę wyzwolenia Holendrzy dekorują swoje domy polskimi flagami, przypominają swoim dzieciom historię niezwykłego gen. Sosabowskiego i jego Brygady Powietrznodesantowej. Śpiewają polskie pieśni „Czarną Madonnę” oraz „Piękna Nasza Polska Cała”. Nie ma na świecie drugiego takiego miejsca, gdzie polscy żołnierze są w taki sposób honorowani. Mieszkańcy Arnhem dają nam co roku tysiące powodów do dumy, że jesteśmy Polakami.

W czasie pisania tego opowiadania wielokrotnie zastanawiałem się, czy Franciszek Kosztołowicz poznał Piotra Danka, kiedy razem wyruszyli do Iranu? Chociaż ich drogi rozeszły się, bo jeden wylądował pod Monte Cassino, a drugi pod Arnhem, to zawsze łączyła ich odwaga i miłość do Polski.

Marie von Ebner-Eschenbach napisała, że: „Najniżej upadło społeczeństwo, które w milczeniu wysłuchuje, jak jawni dranie prawią mu kazania o moralności”. Sądzę, że całkowicie upada społeczeństwo, które zapomina o swoich wielkich bohaterach oraz o ludziach wybitnych i odważnych, kiedy zapomina o Bogu oraz traci honor w imię wygodnego życia. Gdy nie potępia fałszu, w którym patologia wynoszona jest do rangi elity, kiedy zabija się w ludziach wrażliwość oraz miłość do ojczyzny. Najsmutniejsze jest to, że dziś część społeczeństwa uznaje za „autorytety” niedawnych utrwalaczy komunizmu i ich potomków, deprecjonując tym samym zasługi i poświęcenie prawdziwych bohaterów tamtych lat.

Przyznaję, że czasami łatwiej jest coś zrobić niż opisać to słowami, zwłaszcza gdy dotyczy to pięknych i heroicznych postaci. Dlatego mam tylko jedno oczekiwanie, aby ci niezwykli ludzie zostali w naszej pamięci.

Cześć i chwała Bohaterom!

Czytaj też na Wiltshire Times